Maj, to miesiąc zakochanych.
W związku małżeńskim trwającym ponad 20 lat nie skaczą już motyle w brzuchu, a miłość ma często całkiem inny wymiar niż zakochanie, zauroczenie…
Ale nie o małżeńskich relacjach dziś chciałabym popisać, ale o miłości do siebie.
Kobiety niekiedy wiele lat, dziesięcioleci, borykają się z ukochaniem samej siebie. Niestety, bywa, że od dziecka nie mają wpajanego przekonania, by kochać siebie. Wiąże się to z niebezpieczeństwem wpędzenia się w pychę, egoizm, zaspokajanie swoich przyjemności…
Taka skrajność i chęć obrony przed owymi grzechami, wpędza w drugą skrajność - niekochania siebie. Wszystko, co robimy, zawsze mogłybyśmy zrobić lepiej… Mogłybyśmy nauczyć się więcej… Rodzice mogli by być ze nas bardziej zadowoleni…
Rośnie wtedy w młodej kobiecie poczucie lęku. Że nie jestem jak inni. Że nie zaspokajam potrzeb innych. Wzmaga się strach przed samotnością. A tego boimy się najbardziej.
Boimy się, bo jakże mamy same ze sobą wytrzymać będąc tak niedoskonałymi?
Wiele decyzji, spraw w życiu, zaczynamy podejmować opierając się na poczuciu, by inni byli zadowoleni. Nie myśląc
o sobie kompletnie, bo… to „pycha”. Czy jesteśmy wtedy szczęśliwe? O nie! Sfrustrowane, spięte, z wiecznym poczuciem niedoskonałości i winy? O tak!
Dlaczego tak się dzieje? Bo nie kochamy siebie!
W moim życiu, przed laty, nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez ludzi, bojąc się, że jestem dla siebie niewystarczającym towarzystwem. Dlatego musiałam usilnie walczyć i starać się o miłość, przyjaźń, wielokrotnie dostając bolesne ciosy. Teraz jest trochę inaczej. Zajęło mi lata, bo to proces, by zrozumieć, że ukochanie siebie, to uwrażliwienie na głos w moim sercu, to nie egoizm, to absolutnie nie dbanie jedynie o wygląd, ale o duszę , o moje potrzeby, głównie duchowe. To nie pycha, to mocne wypełnienie przykazania miłości – kochaj bliźniego swego jak SIEBIE SAMEGO.
Bóg KAŻDĄ kobietę stworzył pełną, ukochaną, pełnowartościową, wystarczającą!
Cieszę się, że mam wokół siebie ludzi – są cudowni, wspaniali. Dzięki nim mogę służyć, wzrastać, mogę ich kochać.
Ale umiem i mogę usiąść w ciszy i powiedzieć do siebie: „Jak dobrze, że jesteś”. Potrafię w milczeniu zajrzeć do mojego serca i usłyszeć swoje myśli, usłyszeć moje pragnienia i spróbować wyjść im naprzeciw.
To nie grzech, że zrobię sobie zieloną herbatkę, otulę kocykiem, wezmę książkę i powiem domownikom „mam teraz chwilę dla siebie”. To jest właśnie ukochanie siebie. Nie muszę robić sobie drogich prezentów, ani szukać potwierdzenia
u innych poczucia własnej wartości. Jest mi dobrze samej ze sobą.
Kocham siebie, bo ukochał mnie Bóg. Mój Bóg.
Ewa Gawor